Człowiek jest poddany temu co tworzy się „między” ludźmi i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która z ludzi się rodzi.
Taki jest właśnie ten „kościół ziemski” (...). Tu ludzie łączą się w jakieś kształty Bólu, Strachu, Śmieszności lub Tajemnicy, w nieprzewidziane melodie i rytmy, w absurdalne związki i sytuacje i, poddając się im, są stwarzani przez to, co stworzyli. W tym kościele ziemskim duch ludzki uwielbia ducha międzyludzkiego”.
Witold Gombrowicz
Realizatorzy spektaklu mierzą się z najbardziej nieujarzmionym i metaforycznym utworem Witolda Gombrowicza. Czy cienie otaczające głównego bohatera Henryka to reakcja na traumatyczne wydarzenia? Mary senne? Czy może widma profetyczne zwiastujące kolejne rewolucje? Bierzemy udział niejako w rytuale, w świecie stwarzanym przez bohatera gdzie nadzieje i oczekiwania zderzają się z figurą rodziny. Widzimy świat takim jakim go stwarzamy, to próbuje powiedzieć nam Gombrowicz. Realizatorzy wchodzą w dyskusję z klasykiem, tworząc niezwykle plastyczną rzeczywistość postapokaliptyczna, gdzieś pomiędzy jednym konfliktem zbrojnym a drugim, w tej rzeczywistości odnajdując człowieka, jednostkę, ofiarę tych nawałnic. Ja jestem syn wojny - wykrzykuje Henryk rodzinie czy też marom, które stworzył jego zmęczony umysł. Ta autodefinicja głównego bohatera nosi w sobie wielki manifest i ból. Jest niejako kluczem do inscenizacji realizatorów.
Agata Biziuk